środa, 9 czerwca 2010

Garnett to za mało... Fisher nieoczekiwanym killerem na 2:1 dla Lakers !!!

  I tak oto po dwóch spotkaniach w LA przenieśliśmy się blisko 3000 mil dalej, a więc do miejsca gdzie w latach 80 powstało słynne do dzisiaj hasło "BEAT LA", miejsca gdzie barwy żółto-fioletowe działają na kibiców jak płachta na byka, czyli do Bostonu w stanie Massachusetts.

Początek meczu to wielki start Celtów na które czekało blisko 19 tys kibiców, zgromadzonych w Boston Garden. Dość niespodziewanym (biorąc pod uwagę dwa pierwsze mecze) bohaterem pierwszych minut okazał się być K. Garnett. To właśnie on zdobył pierwsze 6 punktów swojego zespołu, ogrywając P. Gasola, kończąc kontrę alley-oppem , a oczywiście wszystko za sprawą  dokładnie dogrywanych piłek ze strony R. Rondo, który dodatkowo dołożył 6 pkt w pierwszych 12 minutach. Już po 30 sec parkiet musiał opuścić R. Artest (2 faule !!), jednak w żaden sposób nie osłabiło to LA, wręcz przeciwnie - po początkowym "show" gospodarzy, Jeziorowcy serią 5-21 wyszli na prowadzenie, którego nie oddali już do samego końca. Głównie za sprawą K. Bryanta (29pkt, 35 % FG), notującego wtedy większość swoich punktów
Pierwsze minuty II kwarty to nieudolne próby atakowania kosza zawodników Boston Celtics, którzy w tym fragmencie gry zanotowali 6 pkt przy skuteczności 20%. Ważna okazała się być zmiana N. Robinsona, który wprowadził element szaleństwa pobudzający kolegów to mozolnego, ale jednak odrabiania strat. Dopiero po 22 minutach swój pierwszy celny rzut oddał P. Pierce i jak się okazało jedyny w pierwszej połowie.
III część meczu głównie należała do rezerwowych Bostonu T. Allena i G. Davisa, którzy zdołali nadrobić większość strat zdobytych przez pierwszopiątkowych zawodników. Dość niewidoczni pozostawali wysocy zawodnicy Lakers, duet Gasol -Bynum zdobył w tym meczy tylko 22pkt i 20 reb, czyli praktycznie połowa tego do czego pozwolili nas przyzwyczaić w pierwszych dwóch spotkaniach. Również Bryant, zarówno w III jak i w IV kwarcie nie był tym liderem zespoły, którego wszyscy od niego oczekiwali - oddawał sporo niepotrzebnych, siłowych rzutów, rzadko dzielił się piłką. Dlatego losy meczy w swoje ręce musiał wziąć nie kto inny jak D. Fisher, zdobywając najważniejsze punkty swojego zespoły w momentach gdy Boston zbliżał się już praktycznie na remis. Ze strony gospodarzy brakowało odpowiedzi przed wszystkim ze strony bohatera sprzed 48h - R. Allena, który w całym meczu nie zdobył żadnego punktu z gry (0/13 FG !!!!) nie wykorzystując akcji ustawionej specjalnie na niego 70 sec przed końcem, przy prowadzeniu Lakers zaledwie 4 pkt. To był już praktycznie koniec meczu, tym bardziej po wykończonej akcji D. Fishera. Ostateczny wynik to 91-84.

Kluczowe do zwycięstwa okazała się być niedyspozycja kluczowych zawodników Bostonu, R. Allena i P. Pierce. Nie pomogła wspaniała gra K. Garnetta zdobywcy 25pkt oraz trochę mniej widocznego R. Rondo (11 pkt, 8 ast). Ze strony Lakers niewidoczni byli podkoszowi,  w końcu ożywił się L. Odom zaliczając jak dotąd najlepszy mecz w Finałach (12pkt, 5 reb).  Kolejny mecz już w nocy z czwartku na piątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz