niedziela, 12 września 2010

Czas na Wielki Finał !!

Dzisiaj o 20.30 w ruch pójdzie piłka - już po raz ostatni na tych mistrzostwach. Po dwóch stronach staną dwie jak dotąd niepokonane drużyny, USA i Turcja. Obydwie ekipy reprezentują podczas tego turnieju wręcz fenomenalną formę. Wrażenia jakie dostarczali nam w trackie tych dwóch tygodni, może nie zawsze w pełni zaspokajały nasze oczekiwania, jednak teraz to wszystko już nie jest ważna. Liczyć będzie się tylko ten jeden mecz. Za kilka lat, ba nawet za kilka dni kiedy będziemy już wspominać o kolejnych minionych Mistrzostwach Świata, w pamięci pozostanie nam tylko spotkanie finałowe. 


Podopieczni Mike Krzyżewskiego jak na razie grają bez większego zaskoczenie. Większość ekspertów (jak nawet nie wszyscy) obstawiała właśnie ich jako czołowych pretendentów do złota. Za wyjątkiem starcia z Brazylią, wszystkie mecze w fazie grupowej wygrywali z miażdżąca przewagą ponad 25 punktów. W kolejnych rundach przeciwnicy wcale nie stworzyli większego zagrożenia. Blow-out przeciwko Angoli najlepiej o tym świadczy (121-66). Kolejni Rosjanie i Litiwni, byli w stanie zagrozić tylko w pierwszych minutach - druga połowa nie miała już praktycznie historii, stanowiła swoisty trening i show Kevina Duranta. No właśnie Durant... zdecydowany lider reprezentacji USA. Ze średnią 22,1 pkt na mecz jest czołowym strzelcem w Turcji. Dodatkowo w meczu półfinałowym pobił rekord Amerykańskiej kadry w ilości zdobytych punktów w pojedynczym spotkania. Jego wynik to 38, bijąc poprzedniego Carmelo Anthonego o 3 oczka. Dodatkowo w każdej chwili może liczyć na wsparcie każdego z pozostałych 11 zawodników. Choćby weterana Chaunceya Billupsa, dysponującego znakomitym  rzutem z dystansu oraz co ważniejsze doskonale widzącego wszystkich kolegów z drużyny - o czym najlepiej świadczy fakt, iż prowadzi Amerykanów w ilości asyst na mecz (3,3 ast). Mimo, iż pod koszem brakuje typowego centra (z wyjątkiem Chandlera spędzającego poniżej 10 min na mecz) wcale nie widać tego w grze aktualnych mistrzów olimpijskich. Każdy zawodnik zachwycając swą atletycznością bez problemu "lata" nad 2 metrowymi gigantami z europejskich zakątków. Jedynym minusem... wielkim minusem, jest brak zgrania i zespołowości następców Dream Teamu. Za dużo grania jeden na jeden i popisów znacznie osłabia ich skuteczność. Jednak co z tego skoro i tak nie jest w stanie ich pokonać. Czy Turcy będą pierwszymi którzy tego dokonają dowiemy się już niedługo.

Trzon ekipy z "kraju czterech mórz" tworzą zwłaszcza podkoszowi. Dotychczasowy lider Ersan Ilyasova może i błysnął formą w meczu półfinałowym przeciwko Serbą. Jednak od początku turnieju to właśnie on prowadził gospodarzy do praktycznie wszystkich zwycięstw. Dodatkowo pod obręczą ma wsparcie choćby młodych Omera Asika i Semiha Erdana, czekających na swój debiut w NBA. Oczywiście nie można zapomnieć o najbardziej doświadczonym na parkietach zza oceanu, Hedo Turkoglu - finalisty NBA z Orlando Magic, który od przyszłego sezonu będzie grał w barwach Phoenix Suns. Największym atutem Turków będą i tak kibice. W końcu to oni są gospodarzami i dzięki dopingom niosącym się przez cały Półwysep Azji Mniejszej bez najmniejszych problemów przebrnęli przez fazę grupową, by w późniejszych fazach turnieju wyeliminować takie ekipy jak Francja, Słowenia czy ostatnio Serbia. Bez wątpienia przed Bogdanem Tanjevicem stoi nie lada wyzwanie. Musi na tyle odpowiednio zmotywować swoich podopiecznych by wychodząc na parkiet w Istambule nie czuli żadnego strachu ani poczucia mniejszości przy gwiazdach amerykańskiej koszykówki. Obrona zdaję się być tym czynnikiem gry, który odegra decydujące znacznie w tym Finale, w końcu to atak wygrywa mecze, ale obrona tytułu !!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz